O fundacji organizującej loty śmigłowcami z pomocą do odciętych przez powódź terenów, dowiedzieliśmy się 21 września. Wracający z ziemi kłodzkiej Robinson R44 z pilotem Piotrem Koconiem na pokładzie, wykonał wówczas przelot nad Wrocławiem i jego okolicami. Zdjęcia z tego patrolu możecie obejrzeć w artykule poniżej.
Ale najważniejsze w tej historii jest to, co stało się wcześniej.
Powietrzny most dla powodzian
– Patrząc na rozwój tej katastrofy, nie mogliśmy pozostać obojętni (…). Na co dzień zarządzam bezpieczeństwem przeciwpożarowym, więc wiem, jak niszczący potrafi być żywioł. Skontaktowałam się z pilotami i firmami, które mają helikoptery, i wspólnie podjęliśmy działania, aby dotrzeć do miejsc odciętych przez powódź. Zaczęliśmy dostarczać żywność i ewakuować osoby uwięzione w swoich domach – relacjonuje Marzena Maj, prezeska Fundacji Rodziny Maj im. Piotra Maja z Podłęża pod Krakowem.
Na miejscu szybko okazało się, że lekkie prywatne śmigłowce – choć nie zawsze dobrze nadają się do ewakuowania zagrożonych osób, doskonale sprawdzają się kiedy trzeba dostarczyć pomoc w niedostępne miejsca.
– Są tutaj dziesiątki niewielkich wiosek, które są zupełnie odcięte od świata. Głównie w górach. Dlaczego? – Rwąca woda zabrała mosty, podmyła drogi, zerwała słupy i sieć energetyczną. Nieczynne są studnie, nie ma kanalizacji i możliwości normalnego załatwienia potrzeb fizjologicznych. Jest bardzo źle. Nasze dzisiejsze działania polegały na pobieraniu ładunków z HUB w Kłodzku (Szkoła Podstawowa nr 3) i transport darów do tych odciętych od świata miejscowości. Odwiedziliśmy m.in. Nowy i Stary Gierałtów, Stronie Śląskie, cześć Lądka Zdrój, Bielice i Trzebieszowice – relacjonowali 19 września biorący udział w akcji pracownicy fundacji Droga Do Przeżycia z Bielska-Białej.
W powietrzny most dla powodzian zaangażowało się także m.in. 19 ratowników z Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej „Ratownicy Dla Ludzi” z Bochni, Lotnicze Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe z Krakowa, Podhalańska Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza z Czarnego Dunajca, prywatne firmy takie jak m.in. HELIPOLAND.com.
– Blisko współpracowaliśmy z lokalnymi sztabami kryzysowymi, które na bieżąco przekazywały informacje o miejscach wymagających pomocy oraz współrzędne od sztabów kryzysowych, na podstawie których dostarczaliśmy insulinę i niezbędny sprzęt medyczny. Działaliśmy m.in. w Lądku-Zdroju i Stroniu Śląskim. Nasze wysiłki zostały oficjalnie uznane przez Osobisty Program Pomocy Ludziom i nadano nam status "HAPP" (Humanitarian Assistance Personnel Program) – opowiada Marzena Maj.
Brak łączności z poszkodowanymi i wyścig z czasem
Powódź uszkodziła elektrownie, co doprowadziło do masowych przerw w dostawach prądu i uniemożliwiało kontakt z osobami potrzebującymi pomocy.
– Bywały sytuacje, gdy po dotarciu na miejsce nie mogliśmy nawiązać kontaktu z mieszkańcami. Ludzie nie byli w stanie skontaktować się z zespołami ratunkowymi ani przekazać informacji o swoich potrzebach. To bardzo utrudniało dostarczanie pomocy i ewakuację – mówi Marzena Maj.
W wielu sytuacjach kluczową rolę odgrywał czas.
– Jazda prowizorycznie utworzonymi drogami jest bardzo czasochłonna, więc śmigłowce cały czas w akcji. To co drogą lądową trwa kilka godzin, dla załogi śmigłowca to kilka minut. Piloci cały czas przerzucają najpotrzebniejszy sprzęt taki jak banki energii, leki, sprzęt medyczny i to co jest najpotrzebniejsze w tych najbardziej odległych rejonach – informowała 20 września fundacja Droga Do Przeżycia.
Insulina dla osoby odciętej przez powódź czy agregat prądotwórczy dla dziewczynki po operacji, to tylko niektóre z przykładów takich transportów.
Organizacje pozarządowe niezastąpione w każdym kryzysie
Historia powietrznego mostu jest tego kolejnym, spektakularnym przykładem. Ale NGO-sy pracowały pełną parą także we Wrocławiu. W organizowanie pomocy włączyły się m.in. prowadzone przez nie Centra Aktywności Lokalnej: na Strachocinie, Kozanowie, Złotnikach czy Księżu.
– Nie po raz pierwszy, niestety, zobaczyliśmy, że w sytuacjach kryzysowych organizacje pozarządowe są świetnie przygotowane do niesienia pomocy. Odporność miasta bowiem to ludzie, nie struktury, urzędy i służby. A ludzi, którzy w sposób natychmiastowy i niemal bezgraniczny, angażują się w ochronę życia, w NGO nie brakuje – mówi Krzysztof Ziental z Wydziału Partycypacji Społecznej Urzędu Miejskiego we Wrocławiu.
– W takich chwilach procentuje, czasem nie widoczna na pierwszy rzut oka, postawa obywatelska, którą organizacje pozarządowe na co dzień budują. Bez trzeciego sektora niesienie ratunku nie byłoby tak efektywne! – dodaje.