wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 09:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Pogrzeb wielkiego kolarza

Łzy rodziny i kolegów z peletonu, a także oklaski i białe gołębie, tak jak kiedyś podczas Wyścigu Pokoju, pożegnały wybitnego polskiego kolarza Stanisława Szozdę. Urna z prochami zmarłego spoczęła w sobotę w Alei Zasłużonych na wrocławskim cmentarzu Osobowickim.

Szozda zmarł we Wrocławiu, gdzie od lat mieszka jego córka, w miniony poniedziałek.

– Równo 40 lat od chwili, gdy zdobyliśmy tytuł mistrza świata, w jednej z gazet ukazał się obszerny artykuł na ten temat. Ta gazeta leżała u niego na stoliku szpitalnym. Wziął długopis i na zdjęciu, które było w tej gazecie, napisał: Nie żałuję! Rychu, niczego nie żałuję! – wspominał łamiącym się od łez głosem Ryszard Szurkowski,  najbardziej utytułowany polski kolarz.

Szurkowski, gdy tylko dowiedział się, że Szozdę zabrano do szpitala, przyjechał z Warszawy do Wrocławia i odwiedzał go co kilka dni. Wspominał czasy, gdy w Barcelonie Szozda tak znakomicie go "rozprowadził", że Szurkowski samotnie minął linię mety. Szozda zdobył wówczas srebro.

Zmarłego żegnał sam kwiat polskiego kolarstwa. W kondukcie żałobnym szli: Zenon Czechowski, Zygmunt Hanusik, Henryk Charucki, Jan Brzeźny, Jan Faltyn, Jan Jankiewicz, Zenon Jaskuła, a także koledzy, z którymi zdobywał dwa tytuły drużynowego mistrza świata i srebro olimpijskie w Montrealu: Mieczysław Nowicki i Tadeusz Mytnik.

Ten ostatni, najbliższy przyjaciel Szozdy od początku jego kariery, jak z rękawa sypał opowieściami o świetnym kolarzu.

– Podczas mistrzostw świata w Mettet, gdzie zdobyliśmy drugi w historii złoty medal w drużynie, na 4 km przed metą przegrywaliśmy ze Związkiem Radzieckim o 5 sekund. Staszek winił siebie, bo miał na trasie lekki kryzys. Na końcu był ciężki podjazd i tor motorowy z metą. Powiedziałem, że wchodzę na pełnym obrocie na tę górę i spróbujemy zniwelować tę stratę. Gdy byliśmy na szczycie podjazdu, on zaatakował i w szaleńczym tempie popędziliśmy do mety. Po jej minięciu Szozda nagle zniknął. Biorą nas do dekoracji, a Szozdy nie ma. Ogłoszono, że wygraliśmy o 5 sekund z Rosjanami, ale on dobrze tego nie dosłyszał i myślał, że przegraliśmy mistrzostwo świata przez tę jego wcześniejszą niedyspozycję. Jakieś 200 m za metą było pole kukurydzy. I on biedny siedział wśród tej kukurydzy i płakał, zanim wyprowadziliśmy go z błędu – wspomina Mytnik.

Szozda miał wśród kolegów przydomek "Cruzoe". – Jak słynny bohater powieści Daniela Defoe, był ciekawy świata i chciał go zwiedzać. Nie mógł usiedzieć na miejscu i zawsze wyciągał mnie na zwiedzanie miejsc, w których byliśmy. A przy tym jak Robinson miał nieprawdopodobną siłę, dynamikę, a także nie przejmował się urazami. Będąc kontuzjowany, potrafił wygrywać etapy trudnych wyścigów – opowiada Mytnik.

Dwukrotnego mistrza świata w drużynie (1973, 1975), wicemistrza indywidualnie (1973), a także dwukrotnego srebrnego medalistę olimpijskiego (1972, 1976) żegnali również przedstawiciele regionalnej rady olimpijskiej oraz władz polskiego, dolnośląskiego i opolskiego kolarstwa, a także przyjaciele z Prudnika, gdzie mieszkał.

Przedstawiciel prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego Jan Lityński pośmiertnie odznaczył Szozdę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Andrzej Lewandowski

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama