Chyba tylko „wariat” może źle się czuć pod palmą w egzotycznym kurorcie i nerwowo stukać palcami w oparcie leżaka, żałując, że nie są to poręcze ergonomicznego fotela, jaki czeka setki kilometrów stąd w klimatyzowanym biurze… To opinia, jaką wygłosi każdy „normalny” – czyli my, którzy wypatrujemy latem (bywa też, że zimą) nadejścia tych dwóch, najczęściej, tygodni wolności od papierzysków i nieraz wiecznie niezadowolonej facjaty szefa. Niestety, dla wyżej wspomnianego „męczennika” utrata bezpośredniego kontaktu z zawodowym poletkiem jest ciosem – po którym niejednokrotnie trudno się podnieść – okraszonym wzmożoną nerwowością, a nawet bólami brzucha i bezsennością.Pracoholik – bo o nim mowa – nie cierpi przy tym w samotności. Jeśli ma rodzinę i to z nią spędza urlop – także żona i dziatki mają, mówiąc najbardziej obrazowo – przechlapane.
O, boże, wyjeżdżamy…Już trzeci rok z rzędu rodzina Kowalskich odkłada wyjazd na urlop na ostatnią chwilę, bo Kowalski – mimo że szef mu tego nie zabrania – nie może „wyjść” z zawodowych obowiązków, uwieszony na biznesowych rozmowach telefonicznych nawet w biurze podróży podczas kupowania wczasów na Kretę. Kowalską ponoszą nerwy, ale wie, że przywoływanie ślubnego do porządku i tak niewiele da. Zresztą najgorsze dopiero przed nią i przed dziećmi, rzecz jasna. Kowalski bowiem dopiero na wczasach „się rozwinie”.A repertuar może mieć szeroki – niczym alkoholik, gdy brakuje mu „procentów”, będzie odczuwał głód pracy i jeszcze w piżamie, przed śniadaniem w hotelowej restauracji, rzuci się na laptopa i wejdzie na biurowego e-maila. W ekstremalnych momentach zaś odczuje wręcz fizyczne objawy „odstawienia”: bóle głowy, rozdrażnienie, kołatanie serca czy rozstrój żołądka.Na plaży również – bywa, nie zauważy, że jego pierworodny zakopie w piasku swoją młodsza siostrzyczkę aż po gałki oczne. Mimo że Kowalska prosiła, żeby spojrzał na dzieciaki, kiedy ona będzie kupowała lody. Nie zauważy, bo kombinuje na papierze, czym po powrocie może przebić tych dwóch młodych „pistoleros”, których szef przyjął niedawno do marketingu. I tak codziennie, niezmiennie…Kowalski ożywia się jedynie wtedy, gdy nowo poznane hotelowe towarzystwo zejdzie przy wieczornym piwie na tematy o pracy. Wtedy, chłopina, dopiero jest w swoim żywiole! Nawet zgodzi się nazajutrz na wyjazd z rodziną na wycieczkę fakultatywną, bo jedzie na nią także ten gość spod „203”, z którym złapali „zawodową fazę”.
Jak uratować Kowalskiego?Co za problem? – ktoś zapyta. – Zabrać gościowi komórkę, „unieruchomić” przez przypadek laptopa i po krzyku! Kowalska na takie gadanie tylko uśmiecha się z politowaniem. Jej niezawodny małżonek może nie zapakować klapek pod prysznic, a nawet osobistych slipek, ale nigdy nie zapomni o zabraniu drugiej komórki i nawet podwójnej ładowarki. I tylko on wie, gdzie to będzie w bagażu upchnięte! A laptop? Kowalski nigdy w życiu nie zgodzi się na hotel, w którym goście nie mają dostępu do komputera 24 godziny na dobę. Pierwsze, co zrobi po odebraniu kluczy, to rzuci się na poszukiwanie internetowej kawiarenki i nawet od razu sprawdzi przepustowość neta.Poza tym, raz Kowalska spróbowała numeru z przejęciem komórki. Mało nie skończyło się rozwodem…No to co można zrobić? Bo niewątpliwie coś zrobić trzeba. – W ekstremalnych przypadkach potrzebna jest specjalistyczna terapia – mówi psycholog Małgorzata Jasińska. – Gdy koszty, które ponosi się wskutek zaangażowania w pracę, są zbyt duże. Bo przecież tak naprawdę utrata kontaktu z rodziną i przyjaciółmi, brak czasu na relaks albo rezygnacja z dobrego wypoczynku, gdy jest do tego okazja, chroniczne zmęczenie i problemy zdrowotne – to zbyt wysoka cena za sukces zawodowy.Tyle że Kowalska nie jest pewna, czy jej mąż da się na taką terapię namówić. Przecież może być znów podobnie jak z alkoholikiem, który zapewnia, że nie ma problemu z piciem. – Osoby uzależnione od pracy, które zgłaszają się – i to coraz częściej – w Polsce na terapię, to pracoholicy i pracoholiczki często już po rozwodzie albo pierwszym zawale, którzy doszli do wniosku, że praca jako jedyny sens życia jest po prostu niebezpieczna – mówi psycholog.No to trzymamy kciuki, żeby Kowalskiego w końcu olśniło!
Dać mu się wybiegać!No tak, ale najbliższe plany Kowalskich to wspólny rodzinny urlop. Czy można coś zrobić, żeby kolejny raz nie przywoływał przykrych wspomnień?– Trzeba Kowalskiego bardziej rozruszać – mówi Małgorzata Jasińska. – Nie powinno być to trudne, ponieważ pracoholicy i tak zazwyczaj mają podniesiony poziom adrenaliny. Dlatego niech jak najmniej czasu spędza na leżaku przed basenem, a jak najwięcej np. na przejażdżkach rowerowych, grze w plażową siatkówkę, jeździe na rolkach czy innej aktywności ruchowej. Oczywiście najlepiej z towarzyszeniem całej rodziny. Takie zdrowe zmęczenie potrafi czynić cuda z psychiką, zazwyczaj zaprzątniętą myślami o pracy i o tym, że bez nas w firmie świat się na pewno zawali.Czyli, okazuje się, należy sprytnie wykorzystać ten pracoholizm Kowalskiego dla wyższego, rodzinnego dobra. Jego nałóg wiąże się przecież z nastawieniem na cel i skłonnością do rywalizacji. Więc może trzeba by zorganizować jakiegoś rodzaju „podchody”, których celem będzie np. dotarcie w jak najkrótszym czasie do określonego miejsca kurortu, w którym Kowalscy wypoczywają? Dwie drużyny : dzieciaki kontra rodzice, albo najlepiej – sam Ojciec Wielki vs. Juniorzy? Niechaj ta biedna, stłamszona Kowalska ma też chwilę przyjemności na tym urlopie. Niech kupi sobie najdroższe bikini w hotelowym butiku i spędzi choć kilka godzin sama, mocząc nogi w basenie, a usta w kolorowym drinku. Przez kilka lat zapracowała sobie uczciwie na taką ekstrawagancję.
Małgorzata Wieliczko